czwartek, 12 września 2013

Ponownie w szkole

Nie da się tego opisać tak po prostu w kilku zdaniach. Jest to mieszanka przeróżnych odczuć, z których każde jest ważniejsze od drugiego. Powrót do miejsca pracy sprzed trzech lat, do grona nauczycielskiego, które mimo mojego wtedy młodego wieku traktowało mnie z szacunkiem i na równi z innymi, do ciekawskich dzieciaków, które nie mają żadnych oporów przed zadawaniem pytań w stylu ile mam lat, ile ważę, czy mam dziewczynę w Indonezji i jaki jest mój numer telefonu . Ale zanim dotarłem do szkoły miałem okazję zetknąć się, po raz kolejny w sumie, z indonezyjskim pojęciem czasu. Autobus uniwersytecki kursujący pomiędzy dwoma, oddalonymi od siebie kampusami miał odjechać o godzinie 8.20. No i słowo miał, ma tutaj największe znaczenie. Przez ponad godzinę, poczynając od 8.10 przyjemnie zacieniony przystanek schowany pomiędzy dwoma drzewami stał się moim miejscem obserwacyjnym. Kogo udało mi się dojrzeć? Studentki zmierzające na zajęcia z zdrowia publicznego do jednego z nieodległych budynków, niezliczoną liczbę motocykli przemykających przed przystankiem, małego kota który próbował wspiąć się na drzewo i upolować kilka razy większe ptaszysko …. swoją drogą nie wiem co to było, ale w miarę kolorowe i nie chciało się na mnie rzucić, więc nie było sensu przemieszczać się z kojącego cienia. Na koniec spodobał mi się szczurek, który zręcznie transportował kanałem chyba skórkę z banana, z bananem w środku. Czas oczekiwania i obserwowania okolicy minął bardzo szybko, również za sprawą dziewczyny z malowniczej wyspy Papua, Mercy (z angielskiego miłosierdzie, czy z francuskiego dziękuję). Dzięki niej dowiedziałem się ciekawostek o uniwersytecie widzianym oczami studentki pierwszego roku, oraz spędziłem miło czas na rozmowie o wszystkim w sumie. Po tym, jak minęło nas z 5 bemo (lokalny transport publiczny) zdecydowaliśmy się, że kierowca autobusu chyba zrobił sobie małą przerwę. Skorzystaliśmy z małego, zatłoczonego busika i w taki sposób dotarliśmy do na kampus B. Potem czekał mnie 30 minutowy spacerek pomiędzy wielkimi samochodami (większość pokaźne terenówki), niezliczoną liczbą motocykli, którym czasem zdarza się jechać pod prąd oraz rowerami, z których większość jeździ pod prąd :) Wracając do samej szkoły, okazało się, że wszyscy w szkole dalej mnie pamiętają, nie powiem, bardzo mnie to cieszy. Swoją drogą nie wiem czym zapisałem się w ich pamięci, ale zapewne jest to fakt, że byłem pierwszym, obcojęzycznym nauczycielem w tej placówce, która rok rocznie notowana jest w czołówce szkół w całej Indonezji. Gdy wszedłem na teren szkoły, od razu podeszła do mnie ochrona. I tak szybko jak podeszła, tak szybko się uśmiechnęła. Dwójka ochroniarzy od razu przybiła piątki i wprowadzili mnie do szkoły. Mogę nawet ściślej powiedzieć, że do klasy, w której lekcje miała moja opiekunka. Po tradycyjnym przywitaniu, jakie w Indonezji należy się nauczycielom i wzbudzeniu tym samym śmiechu wszystkich zgromadzonych w klasie studentów (miałem na sobie ubranie typowe dla nauczyciela tej szkoły) Pani Sulaiach nie wiedziała co powiedzieć. W sumie nie dziwię się wcale. Po trzech latach i tylko internetowym kontakcie, nagle w szkole na drugim końcu świata zjawia się chłopak z Polski, ubrany w strój nauczyciela … można by powiedzieć, że wrażenie bezcenne  Z pewnością ciekawymi reakcjami były reakcję innych nauczycieli. Dwójka wyszła z klasy, choć lepszym określeniem było by wybiegła z klasy … Przywitałem się z każdym nauczycielem, z dyrektorem, obsługą. To było świetne. Udało mi się zamienić też kilka słów z Larą, praktykantką z Niemiec, która obecnie jest w szkole. Już pierwszego dnia udało mi się poprowadzić zajęcia z dzieciakami, które okazały się nadzwyczaj spokojne. To znaczy spokojniejsze i o bardziej zrównoważonych pytaniach niż ich starsi koledzy. Bardzo zabawny był też fakt rozmowy z jedną z uczennic. Jako pierwsza, trzy lata temu podeszła do mnie przewodnicząca szkoły i rozmawialiśmy wtedy przez ponad godzinę. Tym razem pierwsza osobą była …. też przewodnicząca szkoły, z którą rozmawiało mi się równie dobrze. Zaskakujący był dla mnie trochę poziom jej znajomości języka, który spokojnie uprawniał ją do wzięcia udziału w egzaminie FCE – w trzeciej klasie gimnazjum  Cały dzień zakończył się podróżą małym bemo wprost po uniwersytet, kampus C.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz